TERAZ TYLKO 290zł ZAMIAST 400

Jeśli tekst Ci się nie spodoba NIC NIE PŁACISZ!!

Płatność dopiero po akceptacji treści.

ZADZWOŃ : 730 532 578

PONIŻEJ SĄ PRZYKŁADY POEZJI DO WYKORZYSTANIA PRZY POŻEGNANIU ZMARŁEGO. KORZYSTAJĄC Z NICH ZAPRASZAM TAKŻE NA POZOSTAŁE PODSTRONY, GDZIE ZNAJDZIESZ GOTOWY WZÓR PRZEMOWY, EPITAFIA CZY SENTENCJE, KTÓRE UPIĘKSZĄ TEKST.

 

JEŚLI JEDNAK CZUJESZ, ŻE TO NIE TO, ALBO IDZIE CI CIĘŻEJ NIŻ POWINNO - ZAPRASZAM DO KONTAKTU. CHĘTNIE POMOGĘ. WIEM, JAK W TEJ CHWILI TRUDNO JEST SKUPIĆ MYŚLI.

TO CO W INNYCH OKOLICZNOŚCIACH BYŁOBY ŁATWE - TERAZ JEST BARDZO UTRUDNIONE.

 

DLATEGO W KAŻDEJ CHWILI MOŻESZ DO MNIE ZADZWONIĆ - JA NAPISZĘ CI PRZEMOWĘ PROFESJONALNIE, OKRASZĘ DOBRYM CYTATEM, DOPASUJĘ FRAGMENT POEZJI DO CHARAKTERU OSOBY, KTÓRĄ ŻEGNAMY. ZNAM SIE NA TYM. ROBIĘ TO CODZIENNIE. 

 

SATYSFAKCJA GWARANTOWANA

TEL. 730 532 578

730 532 578

Zamów pożegnanie. Tel:

KONTAKT@MOWAPOGRZEBOWA.PL

730 532 578

PRZYDATNE CYTATY    POEZJA

 

 

Adam Asnyk - Ach, jak mi smutno!

 

Ach, jak mi smutno! Mój anioł mnie rzucił,
W daleki odbiegł świat
I próżno wzywam, ażeby mi zwrócił
Zabrany marzeń kwiat.

 

Ach, jak mi smutno! Cień mnie już otacza,
Posępny grobu cień;
Serce się jeszcze zrywa i rozpacza
Szukając jasnych tchnień;

 

Ale na próżno uciszyć się lęka
I próżno przeszłość oskarża rozrzutną...
Ciąży już nad nim niewidzialna ręka -
Ach, jak mi smutno!

 

 

 

Ernest Bryll - Bliscy

 

Bądźmy dla siebie bliscy bo nas rozdzielają
I co chwila nam ziemia pęka pod stopami
A te okrawki
Kraju na którym stoimy
Z hukiem od siebie w ciemność odpływają

 

Bądźmy dla siebie bliscy kiedy się boimy
Gdy byle kamyk może poruszyć lawiny
Bądźmy dla siebie bliscy kiedy ciemne góry
Odpychają nas nagle swoim ciałem zimnym

 

Bądźmy dla siebie wierni kiedy rosną mury
Bo tyle w nas jest siebie ile ciepła tego
Które weźmiemy od kogoś drugiego
A drugi od nas weźmie i w sobie zatai

Bądźmy dla siebie bliscy bo nas rozdzielają

 

 

 

 

Stanisław Baliński - Pożegnanie

 

Żegnaj, blasku różowy gasnących wieczorów,
I ty, gwiazdo, co błyszczysz w natchnionym sonecie,
I ty, serce, co kochasz z własnego wyboru,
Przez co ci każdy człowiek ojczyzną był w świecie.

 

Żegnaj zadumo mędrca, co wśród nocy ciemnej
Pochylałaś się w oknie, gdzie kwitnęły róże,
I szukałaś w obręczach swej wiedzy tajemnej,
Jak nam przedłużyć życie o jedną noc dłużej.

 

Żegnaj, blada melodio minionego wieku,
Co opiewałaś wolność i miłość narodów,
I płynąc przez gwar miasta i ciszą ogrodów,
Szukałaś, niestrudzona, prawdy o człowieku.

 

Schylamy się nad wami, jak nad pięknościami,
Które po to wzniesiono, by je strącić potem,
I po to nazywano chmurą i pieśniami,
By je zmieszać z cierpieniem i zadeptać z błotem.

 

Lecz kto się raz potęgą natchnienia napoił,
A teraz musi liczyć porażki i rany,
Ten należy do słabych i niepokonanych,
I więcej się ciemności i ciszy nie boi.

 

Bo ciemność go nie zdradzi, a cisza wysłucha,
Pójdą z nim razem ścieżką nieśmiertelnych braci,
I oddadzą mu kiedyś, gdy minie noc głucha,
To wszystko, za czym tęsknił, to wszystko, co stracił.

 

Na horyzoncie nocy szumią czarne drzewa,
Którym wbito w korzenie ciernie nienawiści,
Cień umarłych przyjaciół żegna cię i śpiewa
Głosem cichszym od szeptu zapomnianych liści.

 

 

 

Adam Zagajewski - O matce

 

O mojej matce nie umiałbym nic powiedzieć
jak powtarzała, będziesz kiedyś żałował,
gdy mnie już nie będzie, i jak nie wierzyłem
ani w "już", ani w "nie będzie",

 

jak lubiłem patrzeć, kiedy czytała modną powieść
zaglądając od razu do ostatniego rozdziału,
jak w kuchni - uważając, że to nie jest
dla niej odpowiednie miejsce - przyrządza niedzielną kawę
albo - jeszcze gorzej - filety z dorsza,

 

jak czeka na przyjście gości i patrzy w lustro,
robiąc tę minę, która skutecznie chroniła ją
przed zobaczeniem siebie naprawdę - co, zdaję się,
odziedziczyłem po niej - jak i kilka innych słabości,

 

jak potem swobodnie rozprawia o rzeczach, które nie były jej forte,
jak ja jej niemądrze dokuczałem - tak jak wtedy, kiedy ona
porównała siebie do Beethovena głuchnącego,
a ja powiedziałem okrutnie - Ale wiesz, on miał talent...

 

jak wszystko mi wybaczała
jak ja to pamiętam
jak leciałem z Huston na jej pogrzeb
jak nic nie umiałem powiedzieć
i wciąż nie umiem

 

 

 

 

Tadeusz Różewicz - Ojciec

 

Idzie przez moje serce
stary ojciec
nie oszczędzał w życiu
nie składał
ziarnka do ziarnka
nie kupił sobie domku
ani złotego zegarka
jakoś nie zebrała się miarka

 

Żył jak ptak
śpiewająco
z dnia na dzień
ale
powiedzcie czy może
tak żyć niższy urzędnik
przez wiele lat

 

Idzie przez moje serce
ojciec
w starym kapeluszu
pogwizduje
wesołą piosenkę
I wierzy święcie
że pójdzie do nieba

 

 

 

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska - Babcia

 

Za lat pięćdziesiąt siądzie przy fortepianie
(będzie miała wówczas wiosen siedemdziesiąt cztery)
babcia, co nosiła jumpery
i przeżyła wielką wojnę nudną niesłychanie.

 

Babcia, za której czasów jeździły tramwaje,
samolot pierwszych kroków uczył się po niebie,
a ludzie przez telefon mówili do siebie,
nie widząc się nawzajem.

 

Babcia pamiętająca Krakusa i Wandę,
a w każdym razie Piłsudskiego i Focha,
która się upajała jazz-bandem
i odbierała listy od listonosza,

 

której młodość zeszła marnie, bez kikimobilu,
biofonu, wirocyklu i astrodaktylu,
wpatrzona w film swój zblakły z uśmiechem tęsknoty,
zagra na fortepianie staroświeckie fokstroty.

 

 

 

Lil Kim Li - Na pocieszenie...

 

Chciałabym być teraz przy Tobie,

by Cię przytulić, uścisnąć, pocieszyć 

choć nie znam sensownych słów,

które brzmią mądrze w obliczu śmierci...

 

Wiem jednak jaki to ból,

gdy umiera ktoś tak ukochany,

wiem, że cząstka Ciebie umiera wraz z Nim,

wiem jak ta śmierć Ciebie rani...

 

Moje słowa nieporadne, banalne

niewiele zmienią gdy Ty tak cierpisz...

W pamięci zachowaj sobie ten obraz:

Twój ojciec pogodny i uśmiechnięty...

 

Zachowaj w sobie piękne wspomnienia,

te wspólne lata, to jak Cię kochał...

Są ludzie co ojców swych nie widzieli......

Ty miałeś szczęście mieć swego choć trochę...

 

I chcę żebyś wiedział, że ja też cierpię,

choć nie mam odwagi, by się odzywać..

Twój ból jest ze mną, Twój smutek we mnie......

wszystko razem z Tobą przeżywam...

 

I wiedz, że zawsze będę przy Tobie,

zawsze możesz na mnie polegać,

na wiele osób możesz liczyć

gdy tylko zajdzie taka potrzeba!

 

 

 

Agnieszka Osiecka - Im bardziej ciebie zapominam

 

Im bardziej ciebie zapominam,
tym bardziej twarz ta mnie przeraża,
co z lustra patrzy na mnie co dzień
jak smutny sędzia na zbrodniarza.

 

Zostań ze mną,
żebym była lepsza,
zostań ze mną,
zostań dla mnie samej,
wyrzeźbiłam cię w powietrzu,
oprawiłam w złotą ramę -
czas nie zatarł naszych śladów jeszcze...

 

Zostań ze mną,
żebym patrzyła wszystkim prosto w oczy,
żeby ludność o mnie śniła
od Warszawy po Zakroczyn.

Im bardziej ciebie mi nie potrzeba,
tym bardziej twarz ta mi niemiła
co z lustra patrzy na mnie co dzień,
jakby mną była i nie była...

 

Zostań ze mną,
w mej pamięci podłej,
zostań ze mną,
żebym była ładna,
zostań, bym w kawiarni modnej
nie przelękła się zwierciadła -
zapominać to nie sztuka żadne.

 

Zostań ze mną w mojej duszy chorej,
zostań ze mną, żebym był młoda,
bym wzdychała w każdy wtorek:
"Szkoda, szkoda, szkoda, szkoda".

 

Im bardziej jestem roztargniona,
Kiedy twe imię słyszę z boku,
Tym bardziej mi wstyd, że nie płaczę,
Tak jak płakałam w zeszłym roku.

 

Zostań ze mną,
zostań choć na niby,
w moich gestach,
w tym jak głowę noszę,
zostań ze mną, nawet gdybym
zapomniała o co proszę.

 

 

 

 

Czesław Miłosz - Sens

 

- Kiedy umrę, zobaczę podszewkę świata.
Drugą stronę, za ptakiem, górą i zachodem słońca.
Wzywające odczytania prawdziwe znaczenie.
Co nie zgadzało się, będzie się zgadzało.
Co było niepojęte, będzie pojęte.

 

- A jeżeli nie ma podszewki świata?
Jeżeli drozd na gałęzi nie jest wcale znakiem
Tylko drozdem na gałęzi, jeżeli dzień i noc
Następują po sobie nie dbając o sens
I nie ma nic na ziemi, prócz tej ziemi?

 

Gdyby tak było, to jednak zostanie
Słowo raz obudzone przez nietrwałe usta,
Które biegnie i biegnie, poseł niestrudzony,
Na międzygwiezdne pola, w kołowrót galaktyk
I protestuje, woła, krzyczy.

 

 

 

Joanna Drażba - Łza

 

Kap... i spadła. Roztrzaskała się o realia.
A toczyła się tak spokojnie po twarzy.
Po twarzy bez wyrazu, przeźroczystej.
Lecz cicho! Bo dusza tej mgły jeszcze marzy.

 

Kap... i spadła. Rozbiła się o rzeczywistość.
Była zbyt słaba, nieziemsko delikatna.
Przeraziła ją wymarzonych perspektyw mglistość.
Ona jest przecież dziecinnie jedwabna i księżycowa.

 

Kap... i spadła. Zderzyła się z prawdą.
Łza, która szuka szczęścia i oparcia
A spotyka się z bezlitosną pogardą
I brakiem tolerancji, współczucia. Boi się starcia.

 

Kap... O nie! Już nic nie spada.
Skończyły się łzy. Brak im sił na rzeczywistość.
Zrozumiały, że nic nie pomogą,
Są cicho. Chcą zachować swoją swoistość.

 

Nie ma już nic, co by mogło spływać po twarzy.
Nie ma już łez, które załamywały promienie świata.
Nie ma już sił na płacz. Każdy swą wartość waży
i zdejmuje odważniki. A może waga jest zepsuta?

 

 

 

 

Marek Dębski - A gdy już przyjdzie ten Czas

 

A gdy już przyjdzie ten Czas
To papiery starannie poskładam
Uchylę mocniej otwarte drzwi
Marzenia do worka powkładam
Zwłaszcza te ostatnie trzy

 

I już bez trosk i radości
Bez tęsknoty za słowem "kochanie"
I bez nowych wiadomości,
Na ciemnym ekranie

 

I wspomnę tylko jeszcze
Ojca z siankiem i białym opłatkiem
Ciepło matczynych dłoni
Łez szczęścia ścieranych ukradkiem
I... dzwonki kuligowych koni

 

I pozwolisz, podziękować Ci Panie
Za nasze noce i dni przeżyte
Za Jej troskliwość i wierne czekanie
I spełnione marzenia ukryte

 

Czas posrebrzy nam skronie
Oczy nasze mgłą przesłoni
Rozplecie splecione dłonie
Wyblakłe wspomnienia rozgoni

 

I pójdę o wieczornym zmroku
Tam gdzie los poprowadzi mój
Z łezką wspomnień w oku
Zabiorę jasny portret Twój

 

Matka na progu domu stanie
W bieli włosów wiecznego czekania
Obraz ten w pamięci pozostanie
I Jej gest ostatniego pożegnania

 

 

 

 

Jan Brzechwa - Ojciec

 

Nieżywe, smutne słowa: "Mały Jaś",
Mów do mnie znów jak dawniej. Światło zgaś,
Chcę z tobą być jak dawniej sam na sam,
By dobrze, tak jak dawniej, było nam.

 

Przy tobie, tak jak dawniej, siądę tuż
I będę aż do świtu milczał już;
I tylko będę słuchał twoich słów,
A ty znów, tak jak dawniej, do mnie mów.

 

Ja wiem, jak ci jest trudno przemóc grób,
Lecz zrób to, jeśli możesz, dla mnie zrób...
Tu nic się nie zmieniło, tylko - czas...
Przyjdź do mnie nie na długo, chociaż raz,

 

I powiedz, tak jak dawniej: "Mały Jaś",
Obejmij tak jak dawniej, lampę zgaś,
Do siebie na kolana znów mnie weź
I siwe moje włosy dłonią pieść.

 

 

 

Józef Baran - Więcej czułości

 

więcej czułości
dla listków struchlałych
na zziębniętej tarninie
dla chwili z psem
z kwitnącym bzem
dla wszelkiego przelotnego zdarzenia

 

więcej uczucia dla kropli ciszy
niech napełni się sobą pochłonie
nachyl się
nad jej źródełkiem
zaczerpnij w dłonie

 

powstrzymaj życie
niebieskich chwil
szalone obroty
otwórz na chwilę oczy
to może twa
jedyna wieczność
którą przeoczysz

 

bo mijamy chwile potrącamy
biegnąc ślepo przed siebie

 

i one nas potrącą odbiegną

nie przygarną w potrzebie

 

 

 

 

 

ANONIM

 

Byłeś naszym światłem,
Byłeś naszą ostoją,
Kiedy odszedłeś to światło zgasło.
Pozostał ból i cierpienie
Śmierć przychodzi nagle,
I bez zapowiedzi,

A w naszych sercach pozostawia rozpacz i spustoszenie.
Pozostaje nam jedno.
Czekać , aż śmierć znów nas połączy.
To światło znów rozbłyśnie.
I nic nas już wtedy nie rozłączy.

 

 

 

Wisława Szymborska – Pogrzeb

 

Czaszkę z gliny wyjęli,
położyli w marmury,
luli luli ordery
na poduszkach z purpury.
Czaszkę z gliny wyjęli.

 

Odczytali z karteczki:
a) był to chłop serdeczny,
b) zagrajcie, orkiestry,
c) szkoda, że nie wieczny.

Odczytali z karteczki.

A ty oceń, narodzie,
a ty szanuj tę zdobycz,
że kto raz się urodzi,
może zyskać dwa groby.
A ty oceń, narodzie.

 

Nie zabrakło parady
dla tysiąca puzonów
i policji dla tłumów,
i huśtania dla dzwonów.
Nie zabrakło parady.

 

Mieli oczy umkliwe
od ziemi ku niebiosom,
czy już lecą gołębie
i bomby w dziobkach niosą.
Mieli oczy umkliwe.

 

Między nimi i ludem
miały być tylko drzewa,
to tylko, co się w liściach
przemilczy i prześpiewa.
Między nimi i ludem.

 

A tu mosty zwodzone,
a tu wąwóz z kamienia,
z dnem gładzonym pod czołgi,
z echem do zadudnienia.
A tu mosty zwodzone.

 

Jeszcze pełen krwi swojej
lud odchodzi z nadzieją,
jeszcze nie wie, że z grozy
sznury dzwonów siwieją.
Jeszcze pełen krwi swojej.

 

 

 

Wisława Szymborska - Nic dwa razy

 

Nic dwa raz się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.

Choćbyśmy uczniami byli
najtępszymi w szkole świata
nie będziemy repetować
żadnej zimy ani lata.

Żaden dzień się nie powtórzy,
nie ma dwóch tych samych nocy,
dwóch tych samych pocałunków,
dwóch jednakich spojrzeń w oczy.

Wczoraj, kiedy twoje imię
ktoś wymówił przy mnie głośno,
tak mi było, jakby róża
przez otwarte wpadła okno.

Dziś, kiedy jesteśmy razem,
odwróciłam twarz ku ścianie.
Róża ? Jak wygląda róża?
Czy to kwiat ? A może kamień ?

Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem ?
Jesteś - a więc musisz minąć.
Miniesz - a więc to jest piękne.

Uśmiechnięci, współobjęci
spróbujemy szukać zgody,
choć różnimy się od siebie
jak dwie krople czystej wody.

 

 

 

 

SZEKSPIR – SONET 71

 

Oto już jesień i pora umierać,

pożółkłe liście wiatr strąca i miecie,

drżące gałęzie do naga obdziera,

chór, gdzie sto ptaków modliło się w lecie.

Ja jestem zmierzchem dnia, który się skłania

ku zachodowi i w ciemności brodzi.

 

Noc, siostra śmierci oczy mi przysłania

i wkrótce z całym światem mnie pogodzi.

A jeśli kochasz, choć prawdę dostrzegniesz,

kochasz tym bardziej, im rychlej odbiegniesz

 

 

 

 

ANONIM (KONWALIA) – Odeszła


Odeszła...
Lecz nie bez walki,
Każdy dzień był walką,
Walką o każdą sekundę życia,
Walczyła ona,
Walczyliśmy my,
Odeszła...

 

Bóg zabrał ją do siebie,
Teraz już uwolniła się od bólu,
Teraz już nie musi szamotać się w sidłach choroby,
Teraz już jest szczęśliwa, tam w Niebie
Teraz już nie cierpi,
Teraz my cierpimy,

 

Ogarnia nas ból, żal, smutek,
Tak ciężko jest zrozumieć jej śmierć,
Młodziutkiej, niewinnej, wspaniałej osoby,

Boże, tak ciężko jest pogodzić się z Twoją decyzją,
Boże, tak ciężko jest zrozumieć Twoje zamiary,
Boże, dodaj nam chociaż sił, byśmy nauczyli się żyć...
żyć bez niej na Ziemi,
Lecz z nią w sercach...

 

 

 

Wisława Szymborska - Wiersz ku czci

 

Był sobie raz. Wymyślił zero.
W kraju niepewnym. Pod gwiazdą
dziś może ciemną. Pomiędzy datami,
na które któż przysięgnie. Bez imienia
nawet spornego. Nie pozostawiając
poniżej swego zera żadnej myśli złotej
o życiu, które jest jak. Ani legendy,
że dnia pewnego do zerwanej róży
zero dopisał i związał ją w bukiet.
Że kiedy miał umierać, odjechał w pustynię
na stugarbnym wielbłądzie. Że zasnął
w cieniu palmy pierwszeństwa. Że się zbudzi,
kiedy już wszystko będzie przeliczone
aż do ziarenka piasku. Cóż za człowiek.
Szczeliną między faktem a zmyśleniem
uszedł naszej uwagi. Odporny
na każdy los. Strąca za siebie
każdą, jaką mu daję, postać.
Cisza zrosła się nad nim, bez blizny po głosie.
Nieobecność przybrała wygląd horyzontu.
Zero pisze się samo.

 

 

 

ANONIM (Grand) - Jak wstrzymać łzę

 

Jak wstrzymać łzę, co z oczu płynie,

A krtań przedziwna słabość dusi.

Kiedy mówimy o dziewczynie,

Która już odejść od nas musi.

 

Jak wstrzymać myśl, co nie zaginie,

Słowem wyrazić pamięć jasną.

Kiedy mówimy o dziewczynie,

Której już światło cicho zgasło.

 

Wierzymy jednak bólem zdjęci,

Że Bóg cię przyjmie w swoich włościach.

Ugoszczą także wszyscy święci,

Widząc miłego sercu gościa.

 

Ciesz się w niebiosach zacnym gronem,

Tam równo wszystkich chcą doceniać.

Choć życie śmiercią zakończone,

To nie oznacza zapomnienia.

 

Jak wstrzymać łzę, co z oczu płynie,

Jak wstrzymać myśl, co gardło dusi.

Kiedy mówimy o dziewczynie,

Która już odejść od nas musi...

 

 

 

Adam Asnyk - Jednego serca

 

Jednego serca! tak mało, tak mało,
Jednego serca trzeba mi na ziemi,
Co by przy moim miłością zadrżało,
A byłbym cichym pomiędzy cichemi.

 

Jednych ust trzeba, skąd bym wieczność całą
Pił napój szczęścia ustami moimi,
I oczu dwoje, gdzie bym patrzał śmiało,
Widząc się świętym pomiędzy świętymi!

 

Jednego serca i rąk białych dwoje,
Co by mi oczy zasłoniły moje,
Bym zasnął słodko, marząc o aniele,

 

Który mnie niesie w objęciach do nieba.
Jednego serca! Tak mało mi trzeba...
A jednak widzę, że żądam zbyt wiele!

 

 

 

Adam Asnyk - Pod stopy krzyża

 

Dużo cierpiałem lecz koniec się zbliża
Z uspokojeniem po przebytej męce -
Pójdę, o Chryste, do stóp twego krzyża
Wyciągnąć znowu z utęsknieniem ręce
I witać ciszę zachodzącej zorzy,
Która mnie w prochu u stóp twych położy!

 

Nie pomnę modlitw, com niegdyś ze skruchą
Przy boku matki powtarzał niewinny
Te utonęły w fali życia głucho,
I odkąd w gruzy padł mój raj dziecinny,
Odkąd mi zabrakło ojczyzny i domu,
Nie otworzyłem mej duszy nikomu!

 

Nawet przed Tobą, nie mogłem, o Panie,
Wydobyć płaczu z mej piersi ściśniętej,
Bo wzrok mój padał w bezdenne otchłanie,
A tyś mi zniknął na krzyżu rozpięty,
Spośród pokoleń rozrzuconych kości,
Za ciemną chmurą krwi, łez i nicości

 

Ręką ziemskiego dotknąłem się błota,
Widziałem zbrodnie, nie widziałem kary,
Oprócz boleści i nędzy żywota
Nic nie znalazłem, i zbrakło mi wiary,
I dalej w ciemność poszedłem z rozpaczą,
Zazdroszcząc ludziom, co na grobach płaczą

 

Widziałem trwogę i niemoc konania,
Widziałem duchów hańbę i upadek -
Lecz nie widziałem nigdzie zmartwychwstania,
I próżnych męczeństw przerażony świadek,
Patrząc na niebo, co nigdy nie dnieje,
Straciwszy wiarę, straciłem nadzieję

 

Kochałem jeszcze biedne ludzkie cienie,
Które na stosach palą się i świecą,
Myślałem bowiem, ze biegnąc w płomienie,
Wiedzą przynajmniej, dlaczego tam lecą,
I, że przyjmując każdy ból i ranę,
W piersiach anielstwo noszą nieskalane.

 

Lecz gdym obaczył, skąd tu wszystkie czyny
Swój tajemniczy początek wywodzą;
Skąd wyrastają ściekłe krwią wawrzyny,
Gdzie upadają ci, co w niebo godzą,
I gdy wnikając w serc zranionych ciemność,
Za każdym bólem znalazłem nikczemność,

 

Natenczas miłość stała się podobną
Do nienawiści smutnej i posępnej,
I przeklinałem tę rzeszę żałobną,
I pogardzałem nimi - sam występny...
I mścić się chciałem za gorycz zawodu,
Żem nie mógł kochać jak dawniej za młodu.

 

Tak więc w mej duszy zburzonym kościele
Została straszna pustka i samotność,
Sam jako nędzarz zostałem w popiele
I własną badać zacząłem przewrotność,
I wszystko w sobie znalazłem to samo,
Co mi się zdało być u drugich plamą.

 

Wszystkie pragnienia nędzne, brudne, liche,
Co kłamią tylko pozór wyższej cnoty,
Olbrzymią nicość i olbrzymią pychę
Znalazłem na dnie swej własnej istoty,
I tak swe serce rozpoznawszy chore,
Straciłem w sobie ostatnią podporę.

 

Lecz ta upadku właśnie ostateczność,
Co mnie w bezdennej pogrążyła nocy,
Dała, mi poznać wszechwładną konieczność
Wyższej a razem nieskończonej mocy.
I moja rozpacz szalona i trwoga
Świadczyła jeszcze o potędze Boga.

 

Na mojej piersi spoczywał schowany
Maleńki krzyżyk ze słoniowej kości:
Świadek młodzieńczej wiary nieskalanej,
Dar macierzyńskiej najczystszej miłości,
Co przetrwał wszystkie burze i szaleństwa
Znakiem cichego, boskiego męczeństwa.

 

Kiedy go teraz na piersi zbolałej
Po latach tylu znalazłem niewierny,
Tak mi się wydał znowu jasny, biały,
Taki potężny i tak miłosierny,
Że znów tęsknotą zadrżało mi łono
Za tą postacią tyle uwielbioną!

 

I powitałem światło wiecznie nowe
Z tych jasnych ramion krzyża tryskające,
I na skrwawione stopy Chrystusowe
Tak samo lałem moje łzy gorące,
Jak wówczas, kiedym poił serce młode,
Patrząc na mistrza nadziemską pogodę.

 

I znów słyszałem te boskie wyrazy:
"Chodźcie tu do mnie wy, którzy cierpicie,
Chodźcie tu do mnie leczyć ziemskie zmazy,
We mnie jest spokój i we mnie jest życie,
Nie plączcie próżno na świeżej ruinie,
Wszystko przemija, prawda nie przeminie!"

 

Więc posłuchałem słodkiego wezwania -
I oto idę z mym sercem schorzałem,
I pewny jestem twego zmiłowania,
Bom wiele błądził, lecz wiele kochałem,
I drogi życia przeszedłem cierniste...
Więc Ty mnie teraz nie odepchniesz, Chryste!

 

 

 

Andrzej Babiński - (Tylko małomówny klon...)

 

Tylko małomówny klon
bramę otwiera wyłonią się chodniki
cichszy od murów w szepcie do mroków przyległym
Miasta w rozgwarze dyszącego

 

Tylko ty jeden klonie
świeciłeś mi pośród nocy ciemnej
kiedym kroczył nie mogąc dostukać się do domu

 

Ulicą pod liśćmi klonów
zapełnia się lata ciepły wiew
a to ta wdzięczność na piersi nie doniesiona
porwana przez wiatr

 

Tylko pod tobą klonie
mieszka światło które moim mieszkaniem
w latach długiej rozłąki twój cień
klonie był piórem wtrąconym mi do ręki
stolikiem i kartką papieru
i snem kiedy się dzieciństwo przyśni

 

Twój cień nad przepaścią ulotnością i nocą otchłanną
Ty jeden w czasie wieści złych
stojąc masz spokój w poszumach i poszeptach
że wszystko wraca do ładu przeczy złym faktom

 

W twoim cieniu jest moje jedyne lusterko
gdy wojna postępu pakuje inne realia na przemiał

 

 

 

Krzysztof Kamil Baczyński - Deszcze

 

Deszcz jak siwe łodygi, szary szum
a u okien smutek i konanie.
Taki deszcz kochasz, taki szelest strun,
deszcz - życiu zmiłowanie.

 

Dalekie pociągi jeszcze jadą dalej
bez ciebie. Cóż? Bez ciebie. Cóż?
w ogrody wód, w jeziora żalu,
w liście, w aleje szklanych róż.

 

I czekasz jeszcze? Jeszcze czekasz?
Deszcz jest jak litość - wszystko zetrze:
i krew z bojowisk, i człowieka,
i skamieniałe z trwóg powietrze.

 

A ty u okien jeszcze marzysz,
nagrobku smutny. Czasu napis
spływa po mrocznej, głuchej twarzy,
może to deszczem, może łzami.

 

I to, że miłość, a nie taka,
I to, że nie dość cios bolesny,
a tylko ciemny jak krzyk ptaka,
i to że płacz, a tak cielesny.

 

I to, że winy niepowrotne,
a jedna drugą coraz woła,
i to, jakbyś u wrót kościoła
widzenie miał jak sen samotne.

 

I stojąc tak w szeleście szklanym,
czuję, jak ląd odpływa w poszum.
Odejdą wszyscy ukochani,
po jednym wszyscy - krzyże niosąc,

 

a jeszcze innych deszcz oddali,
a jeszcze inni w mroku zginą,
staną za szybą jak ze stali
i nie doznani miną, miną.

 

I przejdą deszcze, zetną deszcze,
jak kosy ciche, i bolesne,
i cień pokryje, cień omyje.

 

A tak kochając, walcząc, prosząc
stanę u źródeł - studni ciemnych,
w groźnym milczeniu ręce wznosząc;
jak pies pod pustym biczem głosu.

 

Nie pokochany, nie zabity,
nie napełniony, niedorzeczny,
poczuję deszcz czy płacz serdeczny,

 

Że wszystko Bogu nadaremno.
Zostanę sam, ja sam i ciemność.
I tylko krople, deszcze, deszcze
coraz to cichsze, bezbolesne.

 

 

 

Krzysztof Kamil Baczyński - Do matki

 

Matko! czy są gdzieś jeszcze te ciche godziny
snów o sławie, zwycięstwie i życiu-bezklęsce,
marzone i zaklęte: z Bogiem, sławą, synem.
Matko! czy są gdzieś jeszcze te jasne godziny?

 

Godziny... zgonów, życia podeptane butem,
rozbite na minuty i sekundy bólu,
w ostrza broni i walki potrzebą przekute,
ciążące z krokiem naprzód ołowianą kulą.

 

Były dni - rozpalone szczęściem niezmierzonym,
były dni - zachlapane błotem lilie białe,
były dni - jak perłami usiane korony,
były dni ciche, smutne, nijakie, nieśmiałe.

 

Ty zawsze jesteś we mnie, trwasz we mnie krwiopłynem
i trwasz tak ziemsko, jednak nadczasowo...
Jak Chrystus cudze przyjmująca winy
i cudze krzyże nisąca nad głową.

 

Nad nami miłość żywa, bo bogata, wieczna,
nie zakwitła na rwanych rozognieniem ranach,
miłość jak przystań spokojna, bliskością bezpieczna
i jedyna wzajemna bez rany poznana...

 

 

 

Krzysztof Kamil Baczyński - Do przyjaciela

 

Jak daleko jest od słowa do słowa!
A dalej chyba do mocnego jak sosna
wypełnia się w uśmieniach prostych,
które wiążą jak wstążka rzeki
powitania, boje nasze dalekie.

 

Cóż jest więcej nad gest niewidoczny,
przerzucony jak zielona struna
nad miastem huczacym w łunach,
nad stawania się obłok mroczny?
Mostek wiotki, taki śpiewny, pomocny.

 

I nie grzmiące to nasze witanie,
nie olbrzymie, ale ręka, gdy dotkniesz,
jest jak deska dębowa od łez mokra,
która błyszczy się, tęga i dobra,
na kołyskę i na trumnę sposobna.
Ale i krzyż z z niej strugać można, no i kostur,
co zieloną grzywę liści puści z wiosną.

 

Bo się wierzy, że milczenie to śpiewanie,
a jak śpiewać, to Bóg nas tak śpiewem łączy.
Jeśli głosy będą jako dech gorący,
co roztopi dni topory, grób roztuli,
tośmy dobrze przyjacielu, Boga czuli.

 

 

 

Stanisław Baliński - Do przyjaciół w podróży

 

Niech nas zawiedzie jeszcze ta pasterska ścieżka
Przez nowogródzkie łąki o letnim poranku
Tam, gdzie chyba już zawsze nasza młodość mieszka,
W domu dziadka poety, na pochyłym ganku.

 

Niech nas zawiodą jeszcze, nas i tylu innych,
Ścieżki, prócz samym sobie, nieznane nikomu.
Przez ogrody wycięte ze wspomnień dziecinnych
Pod zarośnięte okna rodzinnego domu.

 

Ach, gdybyż wystarczyło dłoń w morzu zanurzyć
Lub gwiazdy pytać drżącej w czarną noc wrześniową
i albo z piany morskiej, albo z nieba wróżyć,
Czy tamte drzewa dla nas zakwitną na nowo?

 

Lecz wróżby niełaskawe: wody chłodem wieją,
Księżyc krwawi, a gwiazdy błyszczą nieprzytomnie,
I tylko serce wiernie uderza nadzieją,
Dniem - ciężką od goryczy, a nocą - od wspomnień.

 

 

Stanisław Baliński - Wyznanie

 

Królestwo moje nie jest z tego świata.
Gdzieś ponad nami inny świat szeleści
I strąca czasem, jak zapowiedź lata,
Liście oliwne na wydmy boleści.

 

Ludzie chwytają rękami drżącymi
Liliowe płatki i szepcą pacierze,
i wierzą znowu w spełnienie na ziemi
Królestwa swego. I ja z nimi wierzę.

 

Wierzę w świat lepszy i wierzę w świat nowy
I w burzę serca, co wolnością dyszy,
I w świt, co znajdzie sekret wspólnej mowy,
I w noc, co straci sekret wiecznej ciszy.

 

Wierzę, że przyjdzie, wierzę, że jest blisko,
I razem z tymi, których ufność splata,
Powtarzam: - wierzę... A pomimo wszystko
Królestwo moje nie jest z tego świata.

 

 

 

Józef Baran - Mijanie się, przemijanie, trwanie...

 

mijają wieki
a one wciąż fruną
i są dla nas stale te same

 

zadzierając głowy
niezmiennie mówimy na nie
kawki, bociany, pszczoły
nie próbując odróżnić
kawkę od kawki
bociana od bociana
pszczołę od pszczoły

 

i one dostrzegają w nas
wciąż tego samego człowieka
żyjącego teraz i przed stuleciami

w tej gatunkowej perspektywie
(może nie tak znów niedorzecznej)
Mijając się a nie przemijając
Istniejemy dla siebie
Bezimiennie ale za to wiecznie

 

 

 

Marek Dębski – Pożegnanie matki

 

Za szczęśliwe dzieciństwa dni,
Za nadzieję i uśmiech przez łzy,
Za troską srebrzone skronie,
Za trud i spracowane dłonie

Dziękuję Ci Mamo …

Za bezkrytyczną wiarę w ludzi,
Co dobro i szlachetność budzi,
Za zimowy pejzaż na mej ścianie,
Za pamięć, która pozostanie

Dziękuję Ci Mamo …

Za życie talentem i dobrem spełnione,
Barwą obrazów i sercem znaczone,
Za skromność w codzienności,
Za małe troski i drobne radości,

Dziękuję Ci Mamo …

Nie płaczcie, więc żałobnymi łzami,
Ona była, jest i będzie razem z nami
Bo życia naszego tylko tyle,
Pamięci Waszej o nas, ... ile

Wiem Mamo,

Nasz los kresem znaczony,
Rozkoszą i bólem barwiony,
Ale warto marzyć i snić,
Choć bez Ciebie trudniej żyć

Żegnam Cię Mamo

 

 

 

Stanisław Barańczak - Co będzie świadectwem

 

Nie nasze podręczniki historii, których nikt
nie otworzy, bo i po co, nie gazety,
które nigdy nie były otwarte
na rzeczywistość (jeśli nie liczyć niektórych
nekrologów i prognoz pogody), nie listy,
które tak często były otwierane,
że niczego w nich nie mogliśmy pisać otwarcie,
i nawet nie literatura, też zamknięta
w sobie, w szufladach urzędników albo
w tekturowych trumienkach okrojonych wydań

jeśli co pozostanie, to otwarte oczy
tego dziecka, co dzisiaj nie może zrozumieć
naszego świata zamkniętego i
otwiera usta, aby zadać nam pytanie;
i jeśli nie przestanie powtarzać swych pytań,
da kiedyś naszej prawdzie otwarte świadectwo

 

 

 

Stanisław Barańczak - Płakała w nocy

 

Płakała w nocy, ale nie jej płacz go zbudził.
Nie był płaczem dla niego, chociaż mógł być o nim.
To był wiatr, dygot szyby, obce sprawom ludzi.

 

I półprzytomny wstyd, że ona tak się trudzi,
to, co tłumione czyniąc podwójnie tłumionym
przez to, że w nocy płacze. Nie jej płacz go zbudził:

 

ile więc było wcześniej nocy, gdy nie zwrócił
uwagi - gdy skrzyp drewna, trzepiąca o komin
gałąź, wiatr, dygot szyby związek z prawdą ludzi

 

negowały staranniej: ich szmer gasł, nim wrzucił
do skrzynki bezsenności rzeczowy anonim:
"Płakała w nocy, chociaż nie jej płacz cię zbudził"?

 

Na wyciągnięcie ręki - ci dotkliwie drudzy,
niedotykalnie drodzy ze swoim "Śpij, pomiń
snem tę wilgoć poduszki, nocne prawo ludzi".

 

I nie wyciągnął ręki. Zakłóciłby, zbrudził
toporniejszą tkliwością jej tkliwość: "Zapomnij.
Płakałam w nocy, ale nie mój płacz cię zbudził,
To był wiatr, dygot szyby, obce sprawom ludzi."

 

 

 

Stanisław Barańczak - Spójrzmy prawdzie w oczy

 

Spójrzmy prawdzie w oczy: w nieobecne
oczy potrąconego przypadkowo
przechodnia z podniesionym kołnierzem; w stężałe
oczy wzniesione ku tablicy z odjazdami
dalekobieżnych pociągów; w krótkowzroczne
oczy wpatrzone z bliska w gazetowy petit;
w oczy pośpiesznie obmywane rankiem
z nieposłusznego snu, pośpiesznie ocierane
za dnia z łez nieposłusznych, pośpiesznie
zakrywane monetami, bo śmierć także jest
nieposłuszna, zbyt śpiesznie gna w ślepy zaułek
oczodołów; więc dajmy z siebie wszystko
na własność tym spojrzeniom, stańmy na wysokości
oczu, jak napis kredą na murze, odważmy sie spojrzeć
prawdzie w te szare oczy, których z nas nie spuszcza,
które są wszędzie, wbite w chodnik pod stopami,
wlepione w afisz i utkwione w chmurach;
a choćby się pod nami nigdy nie ugięły
nogi, to jedno będzie nas umiało rzucić
na kolana.

 

 

 

Stanisław Barańczak - Widokówka z tego świata

 

Szkoda, że Cię tu nie ma. Zamieszkałem w punkcie,
z którego mam za darmo rozległe widoki:
gdziekolwiek stanąć na wystygłym gruncie
tej przypłaszczonej kropki, zawsze ponad głową
ta sama mroźna próżnia
milczy swą nałogową
odpowiedź. Klimat znośny, chociaż bywa różnie.
Powietrze lepsze pewnie niż gdzie indziej.
Są urozmaicenia: klucz żurawi, cienie
palm i wieżowców, grzmot, bufiasty obłok.
Ale dosyć już o mnie. Powiedz, co u Ciebie
słychać, co można widzieć,
gdy się jest Tobą.

 

Szkoda, że Cię tu nie ma. Zawarłem się w chwili
dumnej, że się rozrasta w nowotwór epoki;
choć jak ją nazwą, co będą mówili
o niej ci, co przewyższą nas o grubą warstwę
geologiczną, stojąc
na naszym próchnie, łgarstwie,
niezniszczalnym plastiku, doskonaląc swoją
własną mieszankę śmiecia i rozpaczy -
nie wiem. Jak zgniatacz złomu, sekunda ubija
kolejny stopień, rosnący pod stopą.
Ale dosyć już o mnie. Mów, jak Tobie mija
czas - i czy czas coś znaczy,
gdy się jest Tobą.

 

Szkoda, że Cię tu nie ma. Zagłębiam się w ciele,
w którym zaszyfrowane są tajne wyroki
śmierci lub dożywocia - co niewiele
różni się jedno z drugim w grząskim gruncie rzeczy,
a jednak ta lektura
wciąga mnie, niedorzeczny
kryminał krwi i grozy, powieść-rzeka, która
swój mętny finał poznać mi pozwoli
dopiero, gdy i tak nie będę w stanie unieść
zamkniętych ciepłą dłonią zimnych powiek.
Ale dosyć już o mnie. Mów, jak Ty się czujesz
z moim bólem - jak boli
Ciebie Twój człowiek.

 

 

 

 

Tadeusz Borowski - (Ani wiersz, ani proza...)

 

ani wiersz, ani proza,
tylko kawał powroza,
tylko ziemia wilgotna -
oto droga powrotna.

 

ani chleb, ani wódka,
tylko gniew i złość krótka,
tylko grobów przybyło -
oto młodość i miłość.

 

ani sen ani jawa,
ani śmiech i zabawa,
tylko płacz nocą łapie -
oto nóż, sznur i papier.

 

 

 

Tadeusz Borowski - (Wciąż jesteś przy mnie...)

 

Wciąż jesteś przy mnie.
Wszelki dźwięk i ruch tak zwykły,
jak schylenie czoła ku rękom,
trzepot powiek i cichy uśmiech zamyślenia -
to jesteś ty.

 

Milczenie ust, puls serca i pieszczota dłoni
nie chwycą ciebie,
ani słowo, które w przemożny rośnie rytm
i jakby falą i ciemnością
ogarnia mnie...

 

Więc smutek, gorycz, tęsknota
- czyż naprawdę jestem struną,
na której ból mijania w dźwięk się przewija?

 

Tylko jedna ty, kiedy schylasz się nade mną
uważnie patrząc w moje oczy,
uciszasz drżenie i mój ból,

 

i chociaż ciebie nie ogarnę słowem i gestem,
jest mi dobrze
i mówię ci po prostu:
jesteś...

 

 

 

Tadeusz Boy-Żeleński - A kiedy przyjdzie...

 

A kiedy przyjdzie godzina rozstania,
Popatrzmy sobie w oczy długo, długo
I bez jednego słowa pożegnania
Idźmy - ja w jedną stronę, a ty w drugą.

 

Bo taka nam już pisana jest dola,
Że nigdy dla nas jutro się nie ziści,
Wiecznie nam w poprzek stanie tajna Wola,
Co tkliwość mieni w podmuch nienawiści.

 

Najmilsza moja! Leć, kędy cię niesie
Twych piórek zwiewność i krwi młodej tętno;
Leć, kędy życia pieśń wzdyma i gnie się
w rytmów tanecznych melodię namiętną;

 

Leć, kędy Rozkosz wyciąga ramiona
Po smutne serce człowieka tułacze,
Co w jej śmiertelnym spazmie drży i kona,
I wyje z bólu, i ze szczęścia płacze...

 

Leć... ale pomnij: w pogody uśmiechu,
W marzeń haszyszu i smutków żałobie,
I w cnot dystynkcji, i w plugastwie grzechu
To wiedz, najmilsza: ja jestem przy tobie.

 

Oczyma na cię patrzę skupionemi,
Jak na misterium ważne, groźne prawie,
I co bądź czynisz biedna Córo Ziemi,
Ja, brat twój starszy, ja ci błogosławię...

 

Gdy będziesz cierpieć, ja ciebie pocieszę,
A gdy się zbrukasz, wówczas wiedz, ty droga:
Ja cię wysłucham i ja cię rozgrzeszę,
Bo taką władzę mam daną od Boga.

 

W twe dłonie wtulę twarz od tęsknot bladą,
O twe kolana głowę oprę biedną,
A ty mi daj bajaj, o Szeherezado,
Twych cudnych nocy, ach, tysiąc i jedną...

 

A kiedy przyjdzie godzina spotkania,
Może w nas pamięć dawnych chwil poruszy
I bez jednego słowa powitania
Popatrzym sobie aż w samo dno duszy...

 

 

 

Władysław Broniewski - Wiersz ostatni

 

Tyś mnie kochała, ale nie tak,
jak kochać trzeba,
i szliśmy razem, ale nie w takt -
przebacz.

 

Ja jeszcze długo... Rok albo dwa.
Potem zapomnę.
Teraz, gdy boli, teraz, gdy trwa,
dzwonię podzwonne.

 

A tobie, miła, na co ten dzwon
brzmiący z oddali?
Miłość niewielka, błahy jej zgon,
i idziesz dalej.

 

Cóż mam od życia? - troskę i pieśń
(ciebie już nie ma).
Muszę im ufać, muszę je nieść,
pisać poemat.

 

Cóż mam od życia? - chyba już wiesz,
czujna i płocha? -
tylko ten smutek, tylko ten wiersz,
który mnie kocha.

 

 

 

 

Ernest Bryll - Cóż...

 

Cóż, mężczyzna nie płacze. Tego się uczyłem
Od samego dzieciństwa. Coraz bardziej sucho
Miałem pod powiekami. I wzrok był ostrzejszy
I oddech spokojniejszy i świat jakby mniejszy
I mój głos w świecie nie brzęczał tak krucho

 

 

Cóż, mężczyzna nie płacze - bo zna swą bezsiłę
Uczy się milknąć i w ciemność odchodzić
Przyjaciół nie mieć, z wrogami się godzić

 

I tęsknić za łzą jedną co by z bożą łaską
Popłynęła mu z oczu zamiast ziaren piasku.

 

 

 

 

Bronisława Fastowiec - A kiedy mnie już nie będzie

 

A kiedy mnie już nie będzie
to nic się przecież nie zmieni
spadnie śnieg albo deszcz
i liść pożółknie w jesieni

 

A gdyby to była wiosna
ulepi gniazdo jaskółka
wilga zaśpiewa "so fi ja"
zakuka na szczęście kukułka

 

Kwiaty też będą pachniały
i trawa się zazieleni
bo kiedy mnie już nie będzie
to nic się przecież nie zmieni

 

 

 

Jerzy Kielech - Pustka

 

zatem sposobność by spojrzeć jej w oczy
i rozłogami światła podsycać ciekawość perytektykę mroku
sensualność ciszy

 

kreślić
niewspółmiernymi krzywkami istnienia

zgadywać przędzę wymiarów
nad własnym kokonem

wiatr cząstek pochwyconych rosą pajęczyny
 

spraszać w słowa jesienne

pincetą bezkresu
włożyć pestkę nicości w swój pomysł owocu

 

pustka
jest obietnicą stygnącego świata

słabością demiurga

głaskiem przeznaczenia
z odmienną deklinacją by nie nazwać czasu
gdy żywi ronią modlitwy
naszych sierot - wierszy

 

 

 

 

Czesław Miłosz - Tak mało

 

Tak mało powiedziałem.
Krótkie dni.

Krótkie dni,
Krótkie noce,
Krótkie lata.

 

Tak mało powiedziałem,
Nie zdążyłem.

 

Serce moje zmęczyło się
Zachwytem,
Rozpaczą,
Gorliwość,
Nadzieją.

 

Paszcza lewiatana
Zamykała się na mnie.

Nagi leżałem na brzegach
Bezludnych wysp.

 

Porwał mnie w otchłań ze sobą
Biały wieloryb świata.

I teraz nie wiem
Co było prawdziwe.

 

 

 

Jacek Okoń - Zapaliłeś nade mną latarnię...

 

Zapaliłeś nade mną latarnię
- jakąś gwiazdę, jakiegoś anioła -
i powietrzem od blasku upalnym
otoczyłeś jak murem kościoła

 

Zapaliłeś mi serce jak węgiel
a więc jestem i czekam co dalej -
czy przyjedziesz ognistym zaprzęgiem
jeszcze rozum jak siano podpalić

 

Swoim wiatrem po wargach mnie muśnij
i z niemego lamenty wykrzesaj
nie odkładaj szaleństwa na później
na ciemności w płaczących bezkresach
na sąsiadów o oczach ogromnych
na języki co szyję oplotą
żółć kamienie odkłada na pomnik
Ty nie odłóż mi Siebie na potem

 

Zapaliłeś nade mną latarnię
jak nad stajnią w Betlejem ubogim
w mojej stajni tak samo jest marnie
siano w głowie jest moim barłogiem

 

Nie zatrzymuj mnie tutaj bo po co
wszystkie miejsca już dawno sprzedane
nie chcę stać pod progami wśród nocy
i spod progów odchodzić co rano

 

Raczej prowadź zaprzęgiem przez ciemność
w Twoje Progi przytulne przywołaj
Ty co palisz z litości nade mną
jakąś gwiazdę, jakiegoś anioła

 

 

 

Agnieszka Osiecka - Jeżeli gdzieś jest niebo

 

Nie wiedziałam, że tak blisko
jest to wszystko,
to wszystko, o co chodzi...

 

Nie wiedziałam, że tej zimy
zatańczymy,
zatańczymy jak w ogrodzie...

 

Nie wiedziałam, że się ręce
z tego tańca
tak jak z wieńca
nie rozpłaczą,

 

nie wiedziałam, że się serca
nigdy więcej,
nigdy więcej nie rozłączą,

 

nie wiedziałam, że to można - tak bez tchu...
nie wiedziałam, że ja także będę Ewą,
nie wierzyłam, nie czekałam,
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest niebo,
to tu, to tu.

 

Nie wiedziałam, że się serca tak ostudzą,
uwierzyłam, że umiera się parami,
nie wiedziałam, że się ludzie różnie budzą
jak okręty, nie te same, choć w tej samej wciąż przystani...

 

Nie wiedziałam, że to można - tak bez tchu...
Nie wiedziałam, że odfrunie, co się rzekło,
nie czekałam, nie cierpiałam,
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu.